wtorek, 6 marca 2012

Business is business

Don Khon (Laos), Tadlo, 12-16.02.2012

Czas to pojęcie względne i nie ma wątpliwości, że w Laosie płynie swoim własnym korytem, ukształtowanym przez wieki względnej izolacji zarówno od sąsiadów, jak i reszty świata. Podobne wrażenie odnieśliśmy już wprawdzie będąc na kambodżańskiej wsi, ale tam, mimo że wolniej, czyni to przynajmniej równolegle do "naszego". Za to w Laosie płynie chyba w poprzek, co nie pozostało bez wpływu na naszą podróż, której tempo tuż po przekroczeniu granicy drastycznie spadło. Ślimacze tempo nie ograniczało się tylko do ogólnego wrażenia na temat Laotańczyków i ich stylu życia, ale do absolutnie każdej czynności, wymagającej jakiegokolwiek kontaktu z nimi. Nic to jednak, bo podróżuje się przecież właśnie po to, żeby zobaczyć jak wygląda życie na drugim końcu świata i móc na własnej skórze poczuć jego smak i odmienność. Niestety, nasze pozytywne nastawienie skutecznie ostudziły już pierwsze spędzone w Laosie dni.


Laotańczycy, według zasłyszanych opinii, uchodzą za ludzi niesłychanie wyluzowanych, a cechujące ich sceptyczne podejście do zarówno fizycznej, jak i umysłowej aktywności stanowi o ich charakterze. Nam jednak jedynie sporadycznie dane było nacieszyć się czystymi tego przejawami. Zamiast tego mieliśmy głównie do czynienia z ciężkostrawną mieszanką wspomnianego luzu z, jak to trafnie ktoś określił, czymś na pograniczu obojętności i bucowatości. Przypuszczam, że może to mieć związek z rozwijającą się turystyką, do której miejscowi nie przywykli jeszcze na tyle, żeby wypracować w sobie kulturalne podejście do tematu. Efekt jest taki, że w kontakcie z farangami, jak nazywają białych, nie silą się na subtelności, tylko starają się ich po prostu wydoić, nie dając zbyt wiele w zamian.



Wiadomo, wszędzie jak świat długi i szeroki zarabianie na turystach opiera się w większym lub mniejszym stopniu na zdzieraniu. Można to jednak robić z wdziękiem, starając się choć w części wysoką cenę uzasadnić jakością świadczonych usług oraz sympatyczną obsługą. Można również pójść na skróty i podejść do sprawy jak Laotańczycy, którzy uśmiechów za darmo nie rozdają. Lubią natomiast zarobić, ale tak żeby się przypadkiem nie przepracować. Najbardziej kłuło to w oczy na Don Khon (jedna z 4000 wysp na Mekongu), gdzie nie sposób było przejść kilometra, żeby nie natknąć się na punkt, pobierający słoną opłatę (np. $2,5) za możliwość kontynuowania spaceru albo przejścia przez most. Nie było tam wprawdzie absolutnie nic za co warto by płacić, ale nie chcąc się dusić na niewielkim skrawku wyspy, co jakiś czas trzeba było wyskoczyć z kasy.

Postawić szlaban, zbić budę z desek i cały dzień się opierniczać, od czasu do czasu inkasując kilka dolarów. Niegłupia myśl w sumie.


Równie dobry pomysł na biznes miał kierowca busa, który miał nas podwieść do Pakse, gdzie mieliśmy się przesiąść na opłacony już autobus do Tadlo. Przez całą drogę grał na zwłokę, zatrzymując się gdzie popadnie, a to żeby zamienić z kimś dwa zdania, a to żeby coś przekąsić. Nikomu z pasażerów nie przeszkadzało to dopóki nie okazało się, że autobus do Tadlo - niespodzianka! - odjechał kilka minut przed naszym przybyciem. Następny miał być dopiero za trzy i pół godziny, więc nasz obrotny kierowca, udając współczucie i pełne zrozumienie zaoferował, że za dodatkową (i swoją drogą niemałą) opłatą z przyjemnością osobiście zawiezie nas na miejsce. Tym razem mu się nie udało, ale co tam... zawsze warto spróbować, w końcu nawet jak nie wyjdzie, to i tak przecież nie on będzie potem kwitnął kilka godzin na dworcu.


Nie ma co się więcej na ten temat rozpisywać, bo szkoda papieru. Prawda jest jednak taka, że leniwie płynący czas w połączeniu z piękną przyrodą południowego Laosu powinien dostarczyć nam niezapomnianych wrażeń. I dostarczył, ale niestety bardziej niż to, co widać na zdjęciach i filmach, wspominać będziemy ciągłe użeranie się z pazernymi i nieprzyzwoicie leniwymi typami.

1 komentarz:

  1. Czytam tak Bro ten rozdział i dochodzę do wniosku, że chyba to jakaś pomyłka, ze urodziłem się w Polsce, zdecydowanie bardziej pasowałbym do Laotańczyków.
    Filmik z dziećmi obrzucającymi się klapkami jest piękny. (chodź tematycznie trochę odbiega od treści rozdziału.)

    Pozdrawiam, Jasiu.

    OdpowiedzUsuń