Don Khon (Laos), Tadlo, 12-16.02.2012
Czas to pojęcie względne i nie ma wątpliwości, że w Laosie płynie swoim własnym korytem, ukształtowanym przez wieki względnej izolacji zarówno od sąsiadów, jak i reszty świata. Podobne wrażenie odnieśliśmy już wprawdzie będąc na kambodżańskiej wsi, ale tam, mimo że wolniej, czyni to przynajmniej równolegle do "naszego". Za to w Laosie płynie chyba w poprzek, co nie pozostało bez wpływu na naszą podróż, której tempo tuż po przekroczeniu granicy drastycznie spadło. Ślimacze tempo nie ograniczało się tylko do ogólnego wrażenia na temat Laotańczyków i ich stylu życia, ale do absolutnie każdej czynności, wymagającej jakiegokolwiek kontaktu z nimi. Nic to jednak, bo podróżuje się przecież właśnie po to, żeby zobaczyć jak wygląda życie na drugim końcu świata i móc na własnej skórze poczuć jego smak i odmienność. Niestety, nasze pozytywne nastawienie skutecznie ostudziły już pierwsze spędzone w Laosie dni.Laotańczycy, według zasłyszanych opinii, uchodzą za ludzi niesłychanie wyluzowanych, a cechujące ich sceptyczne podejście do zarówno fizycznej, jak i umysłowej aktywności stanowi o ich charakterze. Nam jednak jedynie sporadycznie dane było nacieszyć się czystymi tego przejawami. Zamiast tego mieliśmy głównie do czynienia z ciężkostrawną mieszanką wspomnianego luzu z, jak to trafnie ktoś określił, czymś na pograniczu obojętności i bucowatości. Przypuszczam, że może to mieć związek z rozwijającą się turystyką, do której miejscowi nie przywykli jeszcze na tyle, żeby wypracować w sobie kulturalne podejście do tematu. Efekt jest taki, że w kontakcie z farangami, jak nazywają białych, nie silą się na subtelności, tylko starają się ich po prostu wydoić, nie dając zbyt wiele w zamian.
Postawić szlaban, zbić budę z desek i cały dzień się opierniczać, od czasu do czasu inkasując kilka dolarów. Niegłupia myśl w sumie.
Nie ma co się więcej na ten temat rozpisywać, bo szkoda papieru. Prawda jest jednak taka, że leniwie płynący czas w połączeniu z piękną przyrodą południowego Laosu powinien dostarczyć nam niezapomnianych wrażeń. I dostarczył, ale niestety bardziej niż to, co widać na zdjęciach i filmach, wspominać będziemy ciągłe użeranie się z pazernymi i nieprzyzwoicie leniwymi typami.
Czytam tak Bro ten rozdział i dochodzę do wniosku, że chyba to jakaś pomyłka, ze urodziłem się w Polsce, zdecydowanie bardziej pasowałbym do Laotańczyków.
OdpowiedzUsuńFilmik z dziećmi obrzucającymi się klapkami jest piękny. (chodź tematycznie trochę odbiega od treści rozdziału.)
Pozdrawiam, Jasiu.