Chiang Khong (Tajlandia), Chiang Rai, 10-11.03.2012
Podróżując w regionie cztery miesiące zdążyliśmy już przywyknąć do tutejszych realiów, więc potrzeba nam było jakiegoś naprawdę zaskakującego zwrotu, żeby chociaż na chwilę poważniej nas zatkało. Pierwszy od dawien dawna poważny szok przeżyliśmy opuszczając Laos i lądując na prawym brzegu Mekongu, w tajlandzkiej miejscowości Chiang Khong.
Zatkało nas, i przytrzymało tak dzień czy dwa, chwilę po opuszczeniu niewielkiej łupiny, którą przerzuceni zostaliśmy przez Mekong, pomiędzy stanowiskami laotańskich i tajlandzkich celników. Ci pierwsi, jak na Laotańczyków przystało, w zamian za podstemplowanie paszportów kazali nam wyskakiwać z kasy*, drudzy natomiast życząc miłego pobytu w Tajlandii wbili stemple gdzie trzeba, zawartością naszego portfela nie interesując się jednocześnie wcale. Miła odmiana.
Podobnie rzecz ma się z resztą Tajów, którzy od początku sprawiają wrażenie niezwykle miłych ludzi. Uśmiechają się do nas i siebie nawzajem, a żadne dzień dobry, dziękuje czy do widzenia nie pozostaje bez odpowiedzi. To też miła odmiana, bo przez ostatni miesiąc względną uprzejmość obserwowaliśmy zwykle jedynie do momentu zapłacenia rachunku. Potem kończyła się już kurtuazja. Natomiast ci, z którymi nie łączyły nas żadne biznesy, traktowali nas jak powietrze.
Następna kwestia to ceny. Są wszędzie, w sklepach, na dworcach, w tuk-tukach, nawet u bab na straganach. No po prostu rewelacja! Skutek jest taki, że chcąc cokolwiek kupić nie trzeba się już nastawiać na ostre przepychanki, bo ma się stuprocentową pewność, że sprzedawca nie zwariuje na widok Europejczyków i nie zapragnie wyciągnąć od nas czegoś ekstra. Cena jest jedna i obowiązuje wszystkich, jak leci. Wy tam w tej Polsce pewnie przyzwyczajeni do takich luksusów, ale my trochę się zdążyliśmy odzwyczaić, więc zachwytom nie ma końca.
Kolejna sprawa - autobusy. Nie dość, że jak już wspomniałem, koszt przejazdu nie zależy od humoru kierowcy, to jeszcze odjeżdżają punktualnie, na miejscu są na czas, a do tego od wewnątrz nie przypominają, jak w Laosie, kurników.
Ciekawe, skąd aż taka rozbieżność. Stumetrowej szerokości rzeka oddziela na pozór podobne, a jednak tak diametralnie różniące się w podstawowych kwestiach światy. Już po kilku, mimo że dosyć powierzchownych, spostrzeżeniach związanych z pierwszymi dniami pobytu w Tajlandii wiele wskazuje na to, że po kraju podróżować się nam będzie szybko, łatwo i przyjemnie, a na straży takiego stanu rzeczy stać będzie król Bhumibol Adulyadej, spoglądający na nas z ustawionych co krok ołtarzyków ku jego czci czy sławiących jego imię billboardów.
__________
* Co oczywiście było złodziejstwem czystej maści, ale kłóć się tu człowieku z mundurowym na granicy.
Same same but different (taki sam, a jednak inny) - bardzo popularne w Azji zdanie, które zależnie od kontekstu znaczyć może w zasadzie wszystko, jednak zazwyczaj używane jest do podkreślenia, bądź też zbagatelizowania różnic pomiędzy opisywanymi rzeczami, osobami lub pojęciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz