Chiang Mai, 11.03.2012
Zaraz po przyjeździe do Chiang Mai Haneczka wyczytała w przewodniku, że jednym z obowiązkowych punktów programu w przypadku pobytu w mieście jest wizyta na niedzielnym nocnym targu, na tak zwanej Walking Street. Wbrew nazwie, nie jest to tylko jedna ulica, a całe ich kłębowisko, tworzące centralną część starego miasta, której ruchliwe na codzień arterie raz w tygodniu zostają zamknięte dla zmotoryzowanych i zmieniają się w wielkie targowisko.
Fanem targów jestem średnim i, w przeciwieństwie do Haneczki, darzę je uczuciem co najwyżej platonicznym. Większość azjatyckich targowisk (nie wliczając chyba tylko warzywno-owocowych oraz mięsnych) sprawiała na nas do tej pory wrażenie, jakby wszyscy tam handlujący zaopatrywali się bez wyjątku w tej samej hurtowni tandetnych t-shirtów z obscenicznymi hasełkami, pstrokatych ciuchów dla spóźnionych o kilka dekad pseudohipisów, całej gamy podróbek typu abidas czy mike i innego badziewia. Sprzedający z Chiang Mai, jak się okazuje, nie znają chyba adresu wspomnianej hurtowni, przez co zmuszeni zostali do znacznej dywersyfikacji dostawców, a co za tym idzie naprawdę nie sposób dopatrzyć się tu kilku oferujących podobne artykuły stoisk. Z resztą, co warto podkreślić, wiele dostępnych tam towarów to niezwykle oryginalne, ręcznie robione produkty, a współczynnik taniej cepelii na kilometr kwadratowy jest naprawdę znikomy. Co nie mniej ważne, wszystko na dodatek zaprezentowane jest w niezwykle estetyczny, nieco pedantyczny sposób.
Na Walking Street jest cholernie ciasno, a to nie tylko przez dzikie tłumy kupująco-zwiedzających, ale także za sprawą całej masy umilających im czas muzyków. Jest ich całe mrowie, od profesjonalistów grających klasykę czy jazzowe standardy, poprzez tradycyjnych ludowych muzykantów, na klasycznych jajcarzach kończąc*. Każdy ma coś ciekawego do zaprezentowania i nie ma co mówić... miło się łazi. Ani się człowiek obejrzy, a na spacerze pomiędzy straganami mijają całe godziny. Można by tam paść z głodu, ale tu na ratunek przychodzą znajdujące się co krok stoiska z przekąskami i słodyczami, które oprócz swoich zasadniczych walorów, urodą w żadnym stopniu nie ustępują całej reszcie, potwierdzając tym samym powszechnie znaną prawdę, że je się przecież również oczami. Z resztą... wystarczy spojrzeć.
__________
* Chłopak na filmie miał zarówno kostium, jak i trąbkę oraz saksofon niemal w całości wykonane z plastikowych butelek. Mimo wydawać by się mogło mało profesjonalnego instrumentarium, z tego co pamiętam, przed rozpoczęciem gry musiał je, o dziwo, nastroić.
Ale pięknie!!
OdpowiedzUsuń