wtorek, 28 lutego 2012

Kambodżańskie osobliwości, część 3

Kambodża, 13.01-12.02.2012

10.     Tuk-tuk for peace

W zasadzie to chyba we wszystkich egzotycznych krajach, które dotąd odwiedziłem podstawowym środkiem komunikacji miejskiej są tuk-tuki. Mimo wspólnej nazwy ich wygląd różni się jednak znacząco w zależności od miejsca. W Indiach dajmy na to są to głównie śmieszne trzykołowe pojazdy, nieodparcie przywodzące na myśl niepoważny samochodzik Jasia Fasoli. W Pendżabie natomiast nie wyglądają już wcale tak zabawnie i przypominają raczej groteskową krzyżówkę nosorożca i czołgu. Przykłady możnaby mnożyć.

Z kolei kambodżański tuk-tuk to po prostu motor z przyczepą. Bez fajerwerków, ale ich kierowcy konstrukcyjny brak fantazji starają się zrekompensować prześcigając się w pomysłach na nadanie swoim pojazdom unikatowego charakteru. Na tutejszych ulicach co krok spotkać więc można takie cuda, jak chociażby Batmobil lub pstrokate deklaracje bezgranicznej miłości do Manchasteru United czy twórczości Backstreet Boys. Mi najbardziej do gustu przypadł pacyfistyczny manifest pewnego tuk-tukarza ze Siem Reap, który ozdobił swój pojazd sympatycznym hasłem "tuk-tuk drivers for peace".


11.      Pozamiatane

W Wietnamie sporo było ludzi zawodowo zajmujących się dziwnymi z naszego punktu widzenia rzeczami. W Kambodży jest podobnie, z tym że to zestawienie poszerzyć należałoby jeszcze o zawody o kompletnie niepojętej przez nas przydatności. Mamy więc parkingowych, którzy z niezwykłym zapałem pomagają znaleźć wolne miejsce na pustym placu. Z kolei wsiadając do windy w którymś z nowoczesnych centrów handlowych w Phnom Penh ucho człowiekowi więdnie od powtarzanego jak mantra: "-Które? -Czwarte. Klik", "-Które? -Parter. Klik". Nie usprawnia to w najmniejszym stopniu przejazdu i powoduje, że jednorazowo z windy może korzystać tylko pięć zamiast sześciu osób. No cóż, ktoś najwyraźniej uznał, że taki pomagier to w windzie funkcja absolutnie niezbędna. Jednak rekordem świata w bezużyteczności są widziane na terenie Angkoru armie pracowników zamiatających... las. Wygląda to z grubsza tak, że cały dzień zamiatają liście, podczas gdy wiatr na bieżąco rozrzuca je z powrotem po okolicy. I tak w kółko.


12.     Uff, jak gorąco

Jak fachowo wziąć przy studni prysznic, już wspominałem. A że dni gorące i człowiek raczej rozleniwiony, to nie za bardzo się rwie żeby się potem z powrotem ubrać. Spoci się znów zaraz i po co to komu? Khmerzy są w tej kwestii dosyć zgodni i nikogo, czy na wsi, czy w mieście, nie dziwi widok faceta paradującego po ulicy w samych klapkach i ręczniku.


13.     Wszyscy na pokład!

Jeżdżąc po świecie niejednokrotnie ma się okazję zweryfikować swoje wyobrażenia na temat tego kogo, co oraz w jakiej ilości i konfiguracji jest w stanie przewieźć dany pojazd. W Mauretanii przebyłem swego czasu 500 kilometrów będąc jednym z dziewięciu osób wciśniętych do mercedesa W123. W Mali natomiast jechałem na pace ciężarówki za współpasażerów mając w głównej mierze kozły. Od tamtego czasu nie dziwi mnie już prawie nic. No... może poza sytuacjami, gdy na jednym motorze jedzie naraz pięć osób albo widok, gdy konstrukcje bagażów czynią z motocykla pojazd rozmiarów minivana. Absolutnym szaleństwem jest natomiast scena wysiadania z busika, którą uwieczniła nasza koleżanka Gośka.


14.     Pan zrozumie, panie władzo...

W Polsce z policją nie pogadasz. Jak coś przeskrobiesz to albo wlepią ci konkretny mandat albo zapłacisz troszkę mniej, ale za to bez punktów i pokwitowania. Tak czy inaczej, zaboli. Kambodżańscy stróże prawa nie są na szczęście tak nieprzejednani, o czym przekonaliśmy się w Phnom Penh, gdzie zostaliśmy zatrzymani, skręcając na czerwonym w prawo. Zaczęli wprawdzie z wysokiego C, czyli od konfiskaty motoru, ale nieoczekiwanie gładko udało nam się zbić stawkę niemal do zera. Tym co zagwarantowało nam sukces był najprawdopodobniej element zaskoczenia w postaci mocno nietypowego podejścia do sprawy.

"Panowie policjanci, nic się nikomu nie stało, prawda? Tak? No to dobrze, a my już na przyszłość wiemy czego nie robić. A tak w ogóle, to jedziemy właśnie na obiad, słońce pięknie świeci, my uśmiechnięci, wy uśmiechnięci, po co to zmieniać?"

Zdezorientowani popatrzyli po sobie i po krótkiej naradzie zażądali 10 dolarów, na co ja skrzywiłem się tłumacząc, że nie dysponuję akurat taką gotówką, więc nie da rady i się nie dogadamy... no chyba, że urządza ich 10.000 rieli (około $2,5). Dwa uściski dłoni i jedno "szerokiej drogi" później sprawę można już było oficjalnie uznać za zamkniętą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz