Laos, 12.02-10.03.2011
1. Dżepetto
O gustach się nie dyskutuje, ale to, czym mieszkańcy Indochin ozdabiają zarówno swoje domy, jak i hotele czy restauracje z gustem nie ma wiele wspólnego, nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby odrobinę sobie z tych ozdób poszydzić. Generalnie cały wic polega na tym, żeby upolować przy ścince drzew jak największy korzeń, a później zlecić wyrzeźbienie w nim smoka, węża czy innego świstaka (albo lepiej kilku) i ustawić go tak, żeby łatwiej było się o niego potknąć, niż go nie zauważyć. Potem pozostaje już tylko rozsiąść się wygodnie w fotelu i obserwować, jak rodzina i znajomi równo puchną z zazdrości, a zwabiona subtelnym wdziękiem rzeźby klientela zaczyna do nas walić drzwiami i oknami.
2. Mastermind
Jeśli prowadzi się restaurację,
to oprócz konieczności gotowania, trzeba liczyć się także z tym, że składane
zamówienia trzeba będzie zapamiętać i raz na jakiś czas coś tam jeszcze na
koniec przekalkulować. Wystarczy, że
klient do obiadu zażyczy sobie napój i już zaczyna się matematyka. Pal licho,
jeśli na tym się skończy, ale co zrobić, jeśli przy stoliku siedzi więcej osób,
a stolików takich mamy u siebie kilka? Kartka papieru i ołówek mogłyby znacznie
ułatwić odnalezienie się w tego typu sytuacji, ale jak się okazuje, nie w
Laosie. Tutaj cała branża restauracyjna solidarnie odrzuca tego typu metody, podchodząc do tematu bardziej tradycyjnie. Umysł
ludzki to przecież narzędzie niemal doskonałe, więc czemuby nie robić z niego codziennego
użytku? Założenie to jest całkowicie zrozumiałe, mimo to przy wprowadzaniu go w
czyn coś jednak nie gra.
W efekcie nie raz i nie dwa
zdarzyło nam się dostać totalnie nie to, co zamówiliśmy albo czekać Bóg wie ile
na danie, bo kelnerka, gdy tylko straciła nas z oczu, nie była w stanie
pokojarzyć, o czym to ona przed chwilą z nami rozmawiała. Jeszcze zabawniej
jest przy ustalaniu rachunku, bowiem jego ostateczną wartość bardzo często
ustala się poprzez dokładną inspekcję naczyń, które pozostały na stole po
posiłku. Czasem dla ułatwienia dochodzenia warto zatem zostawić na talerzu subtelną
wskazówkę w postaci kęsa czy dwóch, a na dnie szklanki chociażby cienką
warstewkę napoju.
3. Kip the change
Pozostając w temacie, to
kolejnym laotańskim fenomenem związanym z kupnem czegokolwiek jest to, że w czterech
przypadkach na pięć sprzedawca nie będzie miał wydać reszty. I nie dotyczy to wyłącznie
sytuacji, gdy przestraszy się go jakimś astronomicznym, świeżo wyplutym przez
bankomat nominałem. Nie, wystarczy kupić wodę za 2,000 kipów i wręczyć mu na
przykład 20,000, żeby w proces wydawania reszty zaangażowane było zaraz pół
rodziny, a jeśli i to nie wystarczy, także pobliscy sklepikarze.
Wielokrotnie zastanawialiśmy
się z Haneczką, co oni właściwie robią z tymi drobniakami, skoro mimo, że
interes się kręci, oni ciągle cierpią na ich niedobór. Pewności nie mamy, ale
jedną z mocniejszych teorii dostarczyła nam wypatrzona w Luang Prabang dekoracja
jednego z tamtejszych straganów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz