Chiang Mai, 11-19.03.2012
Właściciel guesthouse'u, u którego zatrzymaliśmy się będąc w Chiang Mai to fajny gość. Pomocny, uśmiechnięty, a jak trzeba to nawet życzliwy. Tak jak my lubi też ciszę, spokój i żeby nikt mu po nocach nie zakłócał błogiego snu najdrobniejszym nawet hałasem. Tylko czemu, ja się pytam, na miejsce realizacji tego wybrał samo centrum dwukrotnie większej od Krakowa stolicy północnej Tajlandii, a na życie postanowił zarabiać prowadząc hotelik, miejsce z natury przecież głośne? Mimo szczerych prób zrozumienia, wciąż nie jest to dla nas do końca jasne i nigdy pewnie się nie dowiemy, co było motorem takiej decyzji. A zastanawialiśmy się nad tym wielokrotnie, szczególnie gdy wracając wieczorami do siebie, przychodziło nam przedzierać się przez prawdziwe zasieki z informacji, przypominających nam o bezwzględnej konieczności zachowania ciszy.
W związku z powyższym, żeby nie drażnić lwa, z realizacją chodzącego mi po głowie już od pewnego czasu planu, musiałem się wstrzymać aż do ostatniego spędzonego w mieście dnia. Odczekałem więc swoje, zapoznałem się z ofertą wszystkich okolicznych sklepów i po wielu związanych z wyborem dylematach, spośród setek innych wybrałem właśnie to konkretne ukulele.
A teraz graj, piękny Cyganie!
Szczepanku a kto jest tym pięknym cyganem??? hahah pozdrawiam:)) Haneczko jak prayjdzie wena odpiszę Ci długaśnego maila. Buziaki!!!!:*:*
OdpowiedzUsuń