Negara, 23.10.2016
Ostatnim punktem na naszej indonezyjskiej agendzie miało być zdobycie Kawah Ijen, górującego nad wschodnim wybrzeżem Jawy wulkanu siarki. Wspinaczka z oczywistych względów nie wchodziła jednak w grę, więc wypad na Jawę zmuszeni byliśmy sobie odpuścić, a nasz dobiegający końca pobyt w Indonezji spuentować w inny sposób. Tak się szczęśliwie składało, że miałem na tę okazję asa w rękawie.
Będąc jeszcze w Polsce i doktoryzując się z okołoindonezyjskich tematów trafiłem na strzępy informacji dotyczących Mekepung. Podrążyłem nieco ten wątek i wyczytałem, że pod tą niewiele mówiącą nazwą kryją się gonitwy wodnych bawołów odbywające się w regencji Jembrana, w zachodnim Bali. Jest to tradycja wywodząca się z nieodległej wyspy Madura, skąd przybyła tu niegdyś razem z tamtejszymi emigrantami poszukującymi przestrzeni do życia oraz nadających się do uprawy gruntów. Impreza odbywa się w co drugą niedzielę wyłącznie w czasie pory suchej, a my mieliśmy szczęście trafić akurat na wielki finał i zamknięcie sezonu. Wygląda więc na to, że nie ma wulkanów, ale też jest zajebiście, że tak pozwolę sobie sparafrazować Laskę z "Chłopaki nie płaczą".
Z grubsza wygląda to tak. Rywalizujący jeźdźcy podzieleni są na dwa zespoły, czerwony i zielony, złożone z reprezentantów odpowiednio wschodniego i zachodniego brzegu Ijo Gading, rzeki przepływającej przez stolicę regionu, Negarę. Poza nagrodami pieniężnymi i prestiżem, który zwycięzcy poszczególnych gonitw przynoszą swoim frakcjom, stawką zawodów jest także wzrost rynkowej wartości byków, najlepsze i najdorodniejsze z których czeka w niedalekiej przyszłości inseminacyjne eldorado.
Skoro już o nich mowa, to w wyścigach uczestniczy grubo ponad setka olbrzymich, ważących często niemal tonę bawołów, które specjalnie na tę okazję stroi się jak księżniczki. Głowy przyozdabia się im czymś na kształt niezwykle kunsztownej złotej korony, rogi maluje farbą lub owija kolorowym materiałem, a na szyjach zawiesza dzwonki. Całości wizerunku dopełniają natomiast wplecione w ich uprzęże barwne pióra, kwiaty i falbanki. Niby pstrokacizna, ale i tak robi naprawdę ogromne wrażenie i pozwala poczuć wyjątkowość sytuacji.
Niestety, gdy już się zacznie i dwie pary bawołów pędzą na złamanie karku po niemal dwukilometrowym torze, kończy się dla nich taryfa ulgowa. Dżokeje balansujący zgrabnie na ciągniętych przez nie dwukołowych wózkach nie przebierają w środkach, żeby wycisnąć z nich ile tylko się da i piorą je zawzięcie po tyłkach pałami najeżonymi kilkumilimetrowymi gwoździami. No szlag by ich trafił, barbarzyńców jednych! Jakby nie mogli się obejść bez tego.