poniedziałek, 14 maja 2012

Tajlandzkie osobliwości, część 3

Tajlandia, 10.03-02.05.2012

Jedzenie to, jak widać na poniższym zdjęciu, poważna sprawa, więc teraz kilka zdań o jedzeniu.


W Tajlandii jest ono po prostu przepyszne, ale że osobliwości to osobliwości, to zamiast ryzykować czyjś ślinotok wspominając o naszym faworycie - Pad See Ew, opiewanym w twórczości Mr T - Pad Thaiu czy delikatnych jak marzenie zupach kokosowych, do tematu kulinariów podejdę nieco od kuchni.


9.     Gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie

Jednym z bardziej miarodajnych kryteriów pozwalających nam uznać, że w miarę możliwości rzetelnie poznaliśmy miejsce, w którym gościliśmy jest twierdząca odpowiedź na pytanie, czy mamy tam ulubioną jadłodajnię. Jeśli jakimś cudem tak nie jest, to powody takiego stanu rzeczy mogą być dwa. Albo za mało szwendaliśmy się po okolicy, albo najbardziej do gustu przypadła nam knajpka, której powtórne odwiedzenie utrudnia fakt, że jej precyzyjne dane teleadresowe są zagadką nawet dla samego właściciela. Jednego dnia jest tu, następnego już zupełnie gdzie indziej. Jak to możliwe? Ano tak to, że podstawą całej kuchni jest ni mniej, ni więcej tylko motor.


10.    Fructus non grata

Zakupy na targu owocowo-warzywnym to, wbrew temu co się może wydawać, wyższa matematyka. O ile u nas hasła takie jak „banan” czy „bazylia” są absolutnie jednoznaczne, to w Tajlandii stanowią zaledwie punkt wyjściowy do właściwego sprecyzowania, czego tak naprawdę sobie życzymy. Niemal wszystko występuje tu bowiem w kilku odmianach, znacząco różniących się między sobą zarówno smakiem, jak i zastosowaniem. Całe owo bogactwo, jak tylko mógł, starał się nam przedstawić prowadzący szkołę gotowania Bobo. Zasypany niezliczoną ilością pytań przez niedającą się spławić ogólnikami Haneczkę, długo dwoił się i troił, próbując wybrnąć z sytuacji możliwie przekonująco. W końcu skapitulował, przyznając że mimo, iż siedzi głęboko w branży, to przy takiej mnogości ogarnąć tematu w 100% po prostu nie sposób.


Najbardziej egzotyczne przykłady owej różnorodności to, naszym zdaniem, smoczy owoc, wyglądający jak bliski kuzyn kaktusa oraz durian, tytułowany mianem króla owoców. Ten ostatni, oprócz szlachetnego rodowodu, znany jest przede wszystkim z zapachu do tego stopnia intensywnego, że zakazane jest wnoszenie go do jakichkolwiek budynków oraz środków transportu.


11.     Glony w siedmiu smakach

Podobne bogactwo asortymentu dotyczy także segmentu przekąsek, które nie są wcale tak słone, jak być powinny, tylko nieprzyzwoicie słodkie, piekielnie ostre albo najnormalniej w świecie śmierdzące. Z jakichś przyczyn na sklepowych półkach zabrakło bowiem miejsca dla klasycznych z naszego punktu widzenia słonych krakersów i paprykowych chipsów, które dla miejscowych przedstawiają nieporównywalnie mniejszą wartość niż ich krewetkowe lub rybne odpowiedniki oraz cieszące się niepojętym wzięciem produkty o smaku glonów morskich.


12.     Zalać robaka

Jak powszechnie wiadomo tytułowy zwrot, to tak naprawdę jedynie myląco brzmiący eufemizm i w rzeczywistości z insektami nie ma kompletnie nic wspólnego. Mi podczas pobytu w Chiang Mai zamarzyło się nadanie mu dodatkowego, dosłownego wymiaru. Sukces rodził się w bólach, ale się udało. Opróżnianie kilka chwil później butelki piwa Chang okazało się więc zalewaniem robaka nie tylko w przenośni, ale także dosłownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz