Melaka, 13-17.05.2012
Ważność wiz tajlandzkich wygasła nam z początkiem maja, a lot
do Stambułu zaplanowany był dopiero na 21., więc na terenie Malezji mieliśmy do
zagospodarowania niemal trzy tygodnie. Znacznie więcej niż potrzebowaliśmy na
sam tranzyt do Kuala Lumpur, z kolei stanowczo za mało by móc rzetelne przystąpić
do zwiedzenia kraju. Mając to na uwadze skonstruowaliśmy naprędce zgrabny plan
minimum, umożliwiający zobaczenie wszystkiego po trochu. Odhaczywszy już punkty
związane z naturą i plażowaniem*, uznaliśmy że najwyższy czas na jakieś
przesiąknięte historią miejsce. Wybór padł na Melakę, będącą stolicą założonego
w XIV w. sułtanatu o tej samej nazwie. Miasto leży nad cieśniną oddzielającą
Półwysep Malajski od Sumatry, przez którą prowadzi szlak morski o kluczowym
znaczeniu ekonomicznym i strategicznym. Niestety, swojemu niezwykle korzystnemu
położeniu, oprócz oczywistych profitów, Melaka zawdzięcza również szaloną
popularność wśród kolonizatorów, szabrujących okolicę przez długie stulecia**.
Współcześnie sytuacja na szczęście się ustabilizowała i
Melaka wraz z całą Malezją już od ponad półwiecza cieszy się niezmąconym
spokojem. Jednak przeszłe regularne podboje, przy okazji których ulice miasta niejednokrotnie
spływały krwią, nie pozostały bez wpływu na cechującą miasto tajemniczą atmosferę.
Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o tym z pewnej książki, która wpadła nam w
ręce niemal trzy miesiące wcześniej w Laosie. Jej autor twierdzi, że Melaka to najbardziej
nawiedzone miasto świata, a niemal każdy budynek czy skrawek ziemi skrywa jakąś
mroczną tajemnicę. Coś musi być na rzeczy, co najlepiej obrazuje przytoczona
przez niego historia niełatwych początków jakie duchy zafundowały… Siemensowi,
który jedną ze swoich fabryk ulokował swego czasu właśnie tutaj. Mimo
logicznych ku temu przesłanek, nic nie szło jednak jak należy, a pracownicy
skarżyli się na nie dające im spokoju zjawy. W obliczu niepowodzenia kolejnych prób
wyjścia z impasu, poważni menedżerowie pod krawatami zmuszeni byli ostatecznie
uznać bezużyteczność wszelkich metod spod znaku szkiełka i oka. Chcąc za
wszelką cenę ratować sytuację, w akcie desperacji udali się po poradę do
eksperta w dziedzinie czarnej magii. Ten wyjaśnił, iż kiedyś w miejscu gdzie
zbudowali swoją fabrykę stała świątynia, będąca domem dla licznych duchów,
które teraz nie mają się gdzie podziać i dlatego nie dają im spokoju. Polecił
budowę nowej, co jak się okazało załatwiło sprawę od ręki. Ciekawe swoją drogą,
jak oni to potem zaksięgowali.
Kwestie związane z duchami objawiają się także na innych niż
biznesowe płaszczyznach. Wystarczy rzucić okiem na pełne opuszczonych domów ulice
starego miasta i zagadnąć któregoś z lokalsów o przyczynę takiego stanu
rzeczy, żeby dowiedzieć się, że od lat stoją puste, gdyż krążą słuchy, że w nich
straszy. Wydawać by się mogło, że w tak atrakcyjnej lokalizacji budynki nie
powinny leżeć odłogiem, jednak z jakichś przyczyn nie znalazł się dotąd odważny
do zmierzenia się z ich legendą.
Przy okazji "Tajlandzkich osobliwości" wspomniałem o powszechnej
w całym regionie wierze we współistnienie i wzajemne przenikanie się świata duchów
i ziemskiego. Świetnym jej przejawem był obowiązkowy asortyment wielu sklepów
tutejszego Chinatown, które oprócz produktów zgodnych ze swoim profilem w
ofercie miały także dary dla zmarłych. Są to wykonane z papieru pliki
pieniędzy, sztabki złota oraz tekturowe modele rzeczy, które mogą im być
przydatne po tamtej stronie. Przy okazji wizyt na grobach pali się je, a gdy tylko obrócą się w popiół, symbolizowane przez nie dobra
trafiają bezpośrednio w ręce adresata. Wprawdzie wcześniej
widzieliśmy tego typu rzeczy już wielokrotnie, nigdy jednak nie występowały w takiej
różnorodności. Obok spotykanych również gdzie indziej garniturów, sukni,
kosmetyków, biżuterii czy papierowych przysmaków, w Melace dostępne są także
tekturowe makiety willi, eleganckich samochodów, laptopów i telefonów
komórkowych. Wiadomo, nie samym chlebem człowiek żyje, ale my odnieśliśmy
jednak wrażenie, że tutejsze duchy (ze swoim zamiłowaniem do luksusu i
nowoczesnych technologii) muszą być przy okazji nieprzeciętnie rozpuszczone.
__________
* Czas nie pozwolił na zobaczenie wszystkiego. W ramach
kompromisu odwiedziliśmy więc Wzgórza Camerona, odkładając na nieokreśloną
przyszłość wizytę w parku narodowym Taman Negara, a następnie, kosztem pobytu
na wyspie Tioman, szukaliśmy Nemo w turkusowych wodach Pacyfiku otaczających Perhentian
Kecil. Borneo, mimo niezwykle magnetycznej nazwy, też zmuszeni byliśmy sobie tym
razem odpuścić.
** Niezwykle burzliwe dzieje regionu mają przełożenie na
wygląd historycznej części miasta, której architekturę oprócz wpływów
malajskich, hinduskich i chińskich, cechują także portugalskie, holenderskie
oraz brytyjskie.