Yangon (Birma), 24-26.11.2016
Przez dwa tygodnie Bangkok wycisnął z nas całą energię i ewidentnie nic dobrego nas tam nie czekało. Potrzebna nam była natychmiastowa zmiana otoczenia, odcięcie się grubą kreską od tego co było i rozpoczęcie nowego etapu podróży. Bardziej sprzyjających okoliczności postanowiliśmy z Haneczką poszukać w Birmie* i 23. listopada tuż przed północą przylecieliśmy do Yangon, sześciomilionowego miasta będącego jeszcze do niedawna stolicą kraju. Już pierwsze chwile spędzone na lotnisku i w drodze do hostelu zapowiadały zmianę, a następne dni utwierdziły nas w przekonaniu, jak bardzo Birma (a póki co przynajmniej jej największe miasto) różni się nie tylko od pozostałych krajów regionu, ale w zasadzie od wszystkiego co dotychczas widzieliśmy.
Centrum Yangon z powodzeniem mogłoby służyć jako scenografia do postapokaliptycznych filmów. Wygląda ono jakby zbudowano je dawno temu, a następnie opuszczono i przez dziesięciolecia po prostu leżało odłogiem, trawione przez wilgoć, zarastające mchem i nadgryzane zębem czasu. A potem nie wiadomo skąd przyszli Birmańczycy i je powtórnie zasiedlili, z tym że to, co tu zastali zaczęli używać w sposób bardzo różny od pierwotnego zamysłu, zamieniając sugerowany przez dostojną brytyjską architekturę ład na totalny chaos. Na każdym wolnym skrawku ziemi porozstawiali stragany z jedzeniem lub jakąś drobnicą, a parterowe wnęki w budynkach zaanektowali na herbaciarnie, zakłady fryzjerskie i tym podobne. Żeby nie było wątpliwości, nie mamy absolutnie nic przeciwko temu, bo przecież bardzo lubimy ten azjatycki nieporządek. Po prostu niezmiernie rzadko występuje on w scenerii porośniętej bluszczem kolonialnej zabudowy, w połączeniu z którą robi surrealne wręcz wrażenie.
Nie mniej egzotycznie i zaskakująco prezentują się sami mieszkańcy Yangon. Powszechną praktyką jest charakterystyczne wyłącznie w Birmie malowanie sobie twarzy thanaką, beżową mazią pozyskiwaną ze sproszkowanej kory drzewa o tej samej nazwie. Z założenia ma to chronić przed promieniami słonecznymi i zapobiegać pojawieniu się zmarszczek. Efekt uboczny jest natomiast taki, że wysmarowanym nią kobietom zdarza się wyglądać jak Uruk Hai szykujący się do szturmu na Helmowy Jar.
Jakby tego było mało, Birmańczycy (głównie faceci) umilają sobie czas żuciem betelu, popularnej w tym rejonie świata używki wytwarzanej z liści pieprzu, skruszonych muszli małży i dodatków takich jak anyż czy kardamon. Kupić go można na każdym kroku na małych straganach, przy których tłoczą się rządni lekkiego rauszu miejscowi. Żucie betelu na dłuższą metę sprawia, że zęby ciemnieją i nabierają zgniłego wyglądu, a na krótką - pobudza i przyprawia o szkarłatny ślinotok. Powszechnym widokiem są w związku z tym plujący "krwią" ludzie o uśmiechu wracającego z uczty wampira. Na szczęście mimo ich nasuwającej niepokojące skojarzenia aparycji, na każdym kroku wyczuwalne jest także przyjemne usposobienie Birmańczyków, więc o nasze bezpieczeństwo jesteśmy spokojni.
Dobra, wystarczy tych ciekawostek na dzisiaj. Na deser macie jeszcze kilka zdjęć z naszej wizyty w największej Yangońskiej atrakcji, czyli pagodzie Shwedagon. Kompleks świątynny zrobił na nas piorunujące wrażenie i z pewnością odwiedzimy go jeszcze raz przed lotem powrotnym z Yangon do Bangkoku, 19. grudnia. Żeby nie być jednak posądzony przez Janena o przepisywanie przewodników, a jednocześnie pozwolić wam poczuć powagę sytuacji powiem tylko, że wiek świątyni szacuje się na 2500 lat (sic!), a ilość złota zgromadzonego na jej terenie na około 9 ton. Słabo?
----------
* Oficjalna nazwa kraju od pewnego czasu brzmi wprawdzie Myanmar, ale że zawsze myślałem o nim jako o Birmie, to tego też będę się trzymał.
Najlepsze zdjęcia jak do tej pory jak dla mnie!
OdpowiedzUsuńSuper miejsce faktycznie wygląda jak opuszczone, zapomniane i zasiedlone na nowo (przynajmniej na zdjęciach).
No i flow jak zwykle nie do pod.... robienia.
Ja nie mogę się doczekać wpisów z Birmańskich wiosek!
Yo Yo!
A czy Haneczka nabyła tą maź na twarz? Może się jeszcze sprzydać :-)
OdpowiedzUsuńCześć kochani!
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrowienia z zimnego Krakowa! Buziaki dla ukochanej Hani - mam nadzieję, że wszystko u Was okej :) Tęsknie!
supcio! czytam z zapartym tchem :D cieszę się, że Szczepanek wrócił do formy i możecie nareszcie upajać się zwiedzaniem :)) pozdrowionka
OdpowiedzUsuń