piątek, 23 grudnia 2016

Nie taka Birma, jak ją malują

Pyin Oo Lwin, 06-09.12.2016

Jednym z obowiązkowych punktów na naszej liście miał być kilkudniowy trekking po górach, na który mieliśmy się wybrać będąc jeszcze w okolicach jeziora Inle. Zarówno do mnie, jak i do Haneczki próbowało się wtedy dobrać jakieś choróbsko, odpuściliśmy więc sobie wiedząc że można to będzie jeszcze zrealizować niebawem przy okazji spodziewanej wizyty w Hsipaw. Mimo szczerych chęci nie udało nam się tam jednak dotrzeć, a przeszkodą okazały się tym razem sprawy kalibru znacznie większego niż katar czy łamanie w kościach.

Hsipaw i jego okolice stanowią północno-zachodnie rubieże "Złotego Trójkąta", regionu położonego na pograniczu Birmy, Tajlandii, Laosu i Chin, będącego drugim w całej Azji (zaraz po Afganistanie) największym producentem opium oraz kilku innych sympatycznych substancji. Szczęśliwie złożyło się, że podczas obchodów Shańskiego Nowego Roku przyszło nam przez kilka kwadransów dzielić stolik z pewnym birmańskim wojskowym, który przy miskach dymiącej zupy nakreślił nam nieco polityczny kontekst regionu. Po krótce wygląda to tak, że za sprawą górzystego, niedostępnego terenu i wypracowanej przez dziesięciolecia pozycji faktyczne rządy sprawują tam zamoczeni w narkobiznesie miejscowi watażkowie. Władza centralna natomiast nie ma zbyt wiele do powiedzenia, lecz co jakiś czas czyni starania w kierunku zwiększenia swoich wpływów i przejęcia kontroli. Ewentualny ład i praworządność w oczywisty sposób gryzie się jednak z czerpaniem zysków z produkcji opium, więc anarchia i destabilizacja regionu leżą w interesie hodowców maku.

W ostatnich tygodniach, w odpowiedzi na wzmożone działania strony rządowej, w pobliżu Hsipaw zaczęli grasować partyzanci, będący zapewne na liście płac jednego z tutejszych bossów. Zdarzyło się, że gdzieś padły strzały, wybuch bomby zniszczył jakiś most i w efekcie zrobiło się cokolwiek nerwowo i do tego stopnia niebezpiecznie, że na pewien czas wstrzymano ruch autobusowy i kolejowy do Hsipaw. Co ciekawe, o wszystkim tym wiemy nie z głównych anglojęzycznych birmańskich portali informacyjnych, lecz od wracających stamtąd turystów czy z zagranicznych mediów. Birmańskie natomiast w trosce o dobry PR kraju, mają w zwyczaju przemilczanie tego typu incydentów lub publikowanie ewentualnych wzmianek na ich temat dopiero, gdy dawno opadnie kurz po całej zawierusze. Jednym słowem zamiast wolnych mediów mamy tu do czynienia co najwyżej z (po)wolnymi.

Jako ciekawostkę wtrącę jeszcze, że w ramach tej samej troski o wizerunek obcokrajowcy poruszać się mogą jedynie w ramach wybranych części kraju i to po ściśle określonych trasach. Mają podziwiać świątynie, przyrodę oraz w miarę prosperujące miasta i miasteczka, poza zasięgiem wzroku mając jednocześnie kłującą w oczy biedę czy nierówności o podłożu etnicznym i religijnym. Efekt jest naprawdę godny podziwu, bo gdyby nie nasza świadomość, to po czterech tygodniach nie wpadlibyśmy na to, że byliśmy w jednym z najbiedniejszych krajów świata, który na domiar złego widnieje w czołówkach niechlubnych rankingów Amnesty International.

Ale wracając do tematu, to nie chcąc oberwać rykoszetem za nie naszą sprawę, zrezygnowaliśmy oczywiście z wizyty w Hsipaw, na otarcie łez spędzając kilka dni w położonym nieopodal, ale już w bezpiecznej części kraju miasteczku Pyin Oo Lwin. Zachwalane przez przewodniki jako czarujące i pełne zieleni miejsce okazało się szarą, pozbawioną szczątkowego uroku dziurą. Niby lipa, ale z drugiej strony, to poniekąd właśnie to zainspirowało nas, by nazajutrz po przybyciu wyrwać się za miasto. Zaowocowało to fantastyczną całodniową wycieczką. Najpierw ponad trzy godziny jechaliśmy koleją przez góry i lasy, podziwiając w międzyczasie lokalną atrakcję - jeden z najwyższych mostów na świecie (drugi w chwili powstawania), by ostatecznie wysiąść na jakiejś bezimiennej stacji. Stamtąd w poszukiwaniu głównej drogi szwendaliśmy się po ewidentnie nie zaszczycanych częstą obecnością bladych twarzy wsiach. Po prostu pięknie! A wisienką na torcie było to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli powrót do siebie autostopem, który jak się okazało funkcjonuje w Birmie bez zarzutu.









3 komentarze:

  1. Załoga srebrnego Pegaota pozdrawia z trasy. Jesteśmy Częstochowa bound i właśnie czytaliśmy nowy wpis.
    Bardzo dobry.

    Zdjęcia obejrzymy potem, na kompie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wesołych Świąto 🎄 u nas prawie wiosna ☃

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrowych i pogodnych ŚWIĄT .
    U nas deszcz.Cudne miejsca zwiedzacie,zdjecia superackie.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń