niedziela, 29 stycznia 2012

Wietnamskie osobliwości, część 1

16.11.2011-13.01.2012, Wietnam

Wietnamskie osobliwości, czyli kilka nie popartych głębszymi przemyśleniami spostrzeżeń, których z różnych przyczyn nie ująłem w poprzednich rozdziałach. Wpisy powstały przy nieocenionym udziale Haneczki.


1.     Prawa autorskie

Prawa autorskie zastrzeżone? Skądże znowu, skoro łamiąc je biznes może okazać się bardziej lukratywny. I nie chodzi tylko o, mocno ugruntowane również w polskich realiach, sprzedawanie na rynkach i bazarach podróbek markowych ciuchów czy elektroniki. W Wietnamie pojęcie plagiatu osiągnęło kompletnie nowy wymiar, a amatorzy cudzej własności intelektualnej swoją działalność prowadzą na absolutnie niespodziewanych płaszczyznach.

Szczytem bezczelności jest, szczególnie popularna w Hanoi, praktyka, zgodnie z którą jeśli tylko jakiś hotelik dorobi się renomy wystarczającej do bycia wspomnianym na łamach przewodników (takich jak chociażby Lonely Planet), nie minie rok, jak w jego najbliższym sąsiedztwie jak grzyby po deszczu powstaną kolejne, które mimo że z nim nie związane, to jednak wabiące klientelę bez żenady korzystając z jego nazwy i logo.


2.     Krzyk mody

Jak świat długi i szeroki to kobiety i ich ubiór są wyznacznikiem lokalnej mody. Nie inaczej jest w Wietnamie, z tą różnica, że Wietnamki kompletując swoją garderobę, nie kierują się trendami proponowanymi przez paryskie i mediolańskie wybiegi. Zamiast tego postawiły na komfort. Przemierzając tutejsze ulice nie uświadczysz więc ekstrawaganckich strojów czy bogatej różnorodności stylów. Uwagę zwraca natomiast fakt, że tutejszy rynek kobiecych ciuszków zalany został przez coś, co dla nas Europejczyków do złudzenia przypomina… piżamę. Mimo braku różnorodności w kroju i fasonie, nie można odmówić braku fantazji w kwestii charakteryzujących je zarówno krzykliwych kolorów, jak i fantazyjnych deseni.


3.     Ace of Pejs

Wietnamscy mężczyźni, tak jak z resztą pozostali Azjaci, nie mogą zazwyczaj pochwalić się bujnym zarostem. Jedynymi, którzy mogą poszczycić się jakimikolwiek osiągnięciami na tym polu są przede wszystkim znani z licznych filmów karate sędziwi mistrzowie wschodnich sztuk walki, noszący liche, ale za to długie i wypielęgnowane kozie bródki. Pozostali, spoglądając na to z zazdrością, chwytają się wszelkich sposobów, żeby choć w niewielkim stopniu móc się do nich upodobnić.

Szczególnie nieapetycznym przejawem tego są ci, dla których substytut normalnego zarostu stanowią włosy wyrastające wprost ze znajdujących się na twarzy kurzajek, które nigdy nieobcinane (włosy, nie kurzajki) tworzą ohydne pasemko, w skrajnych przypadkach sięgające nawet mostka. Pierwszym efektownym tego przykładem był pracujący na komisariacie w Hanoi policjant, którego ochrzciliśmy mianem Ace of Pejs.

4.     Każdy orze jak może

Wprawdzie Wietnam wydaje się być prężnie rozwijającym się państwem, jednak poza centrami Hanoi i Sajgonu próżno szukać tu, charakterystycznych choćby dla naszego kraju, biurowców, dokąd tłumnie zmierzałyby rzesze Wietnamczyków pod krawatem, żeby odbębnić swoje 8 godzin. Tutaj w pogoni za groszem wielu ludzi prowadzi na własną rękę jakiś niewymagający zadaszonego biura small-business. Poza powszechnymi w zasadzie na całym świecie ulicznymi garkuchniami czy rozstawionymi na chodnikach stoiskami, na których kwitnie handel dosłownie wszystkim, istnieje także spora grupa ludzi parających się zajęciami z naszego punktu widzenia co najmniej dziwnymi. Spośród tłumów udało nam się dotychczas wyłowić kilka prawdziwych perełek.

Uliczny golibroda i mobilny kwiaciarz
Nie wymagają komentarza.


Śpiewająca waga
Przemierzając wietnamskie miasteczka kilkakrotnie byliśmy zaczepiani przez osoby oferujące za drobną opłatą możliwość sprawdzenia swojej wagi i wzrostu. Niby normalka, ale tym co nam się szczególnie w tym spodobało był fakt, że pchany na wózku przyrząd, oprócz swoich mierniczych zastosowań, przy okazji umilał okolicy czas odtwarzając głośno skoczne przeboje disco. Raz nawet właścicielowi jednej z takich wag udało się mnie zwabić na jakąś azjatycką wersję któregoś z przebojów Bee Geesów. Wynikiem pomiaru byłem jednak rozczarowany, bo waga oceniła mnie na o kilka oczek więcej, niż jeszcze tego samego dnia rano dało mi do zrozumienia lustro.

Disco-stoisko
Niemal powszechnym widokiem w Wietnamie są mieszczące się na specjalnie przystosowanych do tego motorach stoiska. Można się tam zaopatrzyć we wszystko, czego dusza zapragnie, a że jest ich całe mrowie, to wiążąca się z tym zacięta konkurencja wymaga, by zadbać w jakiś sposób o marketing. Rozwiązanie znaleźli proste i niezwykle skuteczne. W związku z towarzyszącą każdemu ich pojawieniu się przeraźliwie głośną, zagłuszającą dosłownie wszystkie dźwięki otoczenia muzyką, nie zauważyć ich po prostu nie sposób. Co ciekawe, nie spotkaliśmy się dotąd z przypadkiem, żeby sprzedawano tam cokolwiek w luźny chociażby sposób powiązanego z muzyką.


Piszcząca pańcia
Na podobny, ale o niebo dyskretniejszy pomysł na bycie dostrzeżonymi wpadły kobiety zajmujące się zbieraniem surowców wtórnych. Pojawienie się którejś z nich na ulicy zwiastuje dźwięk do złudzenia przypominający piszczącą psią zabawkę. Nam szczególnie dał się on we znaki w Dalacie, gdzie ulica przy której znajdował się nasz hotel była chyba tamtejszym recyclingowym zagłębiem i od wczesnych godzin porannych do samego zmierzchu przewijała się przez nią pielgrzymka kobiet uzbrojonych w, mające destrukcyjny wpływ na nasz sen, piszczące urządzenia.

2 komentarze:

  1. i o to chodzi! A poza tym czekamy na ciąg dalszy z dużą niecierpliwością, bo nam się podoba... :-)

    Mama i Jasiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. fascynujące! i super fotki :D

    OdpowiedzUsuń