środa, 7 grudnia 2011

Dziędobry!

Hanoi (Wietnam) , Lac Bam, 16-24.11.2011

Hanoi, jak niemal każda metropolia, może mieć przyjezdnym wiele do zaoferowania. Fakt, że lwia część odwiedzających Wietnam zaczyna lub kończy swoją podróż właśnie tutaj, w połączeniu z ponadtysiącletnią historią miasta sprawia, że wśród mnogości wszelkiego rodzaju atrakcji nudzić się po prostu nie sposób. Druga strona medalu jest jednak taka, że kontakty z autochtonami mają niestety charakter mocno marketingowy. Jako, że swoją drogą fanem dużych miast jestem co najwyżej średnim, bez żalu opuściliśmy po trzech dniach stolicę i postanowiliśmy udać się na prowincję, której to z kolei jesteśmy z Haneczką zdeklarowanymi fanami.


Na pierwszy ogień poszła Mai Chau, leżąca jakieś 130km na zachód mała wioska, która oprócz perspektywy sielankowych krajobrazów skusiła nas możliwością zamieszkania w typowym dla tej części świata, tradycyjnym domu na palach.

W okolice Mai Chau dojechaliśmy autobusem do którego wsiedliśmy po iście epickich targach. Zaczęło się od tego, że dworcowa klika szczerzących się jak rekiny drobnych cwaniaczków na wyrost uznała, że gładko i z właściwym sobie wdziękiem orżnie białasów, domagając się od nas po 200,000 dongów od osoby za kurs. Ku ich rozczarowaniu, a naszej zasłużonej satysfakcji skończyło się na tym, że jakieś dwie godziny później kierowca i steward odjeżdżającego już pojazdu prosili nas, żebyśmy zechcieli jednak wsiąść i pojechać z nimi płacąc im po 80,000 dongów, czyli dokładnie tyle ile wynosiła nasza pierwsza i jedyna propozycja.

Ostatecznie zatrzymaliśmy się nie w Mai Chau, a w pobliskiej Lac Bam u przemiłej pani, która zwerbowała nas chwilę po tym, jak wysiedliśmy z jadącego dalej do Son La autobusu. Za naprawdę śmieszne pieniądze zaoferowała nam ona nocleg w swoim domu, a także dwa domowe posiłki dziennie. Część mieszkalna standardowego domu na palach składa się z dwóch olbrzymich izb oddzielonych kuchnią, które zajmują jego górną kondygnację, podczas gdy "parter" to w zasadzie pusta przestrzeń, która w naszym przypadku pełniła funkcję wystawy dla sprzedawanych również przez naszą gospodynię tkanin i rękodzieła. Jako, że sezon letni już dawno za nami, a o tej porze roku goście nie pchają się w te okolice drzwiami i oknami, okazało się, że przypadł nam w udziale cały około 60metrowy pokój.


Początkowo zakładaliśmy, że zostaniemy jakieś 2-3 noce, ale rzeczywistość okazała się tak nieprzyzwoicie wprost kolorowa, że ostatecznie zabawiliśmy tam pięć dni. Za dnia można było bowiem rozkoszować się do woli widokiem otaczających dolinę, wystrzeliwujących jak gdyby pionowo w niebo gór oraz przepięknymi krajobrazami okolicznych pól, w międzyczasie przyglądając się pracy rolników, krzątających się po swoich poletkach w charakterystycznych dla Wietnamu stożkowych, słomkowych kapeluszach*. Wieczorami natomiast po prawdziwych ucztach, jakie serwowano nam tu na kolacje, siedzieliśmy do późna z garską spotkanych tu ludzi z różnych zakątków świata i przy butelkach zimengo piwa marki Tiger gadaliśmy o dupie Maryny do momentu, aż pozbawieni już resztek energii lub tematów do dalszej rozmowy nie musieliśmy powiedzieć pas. Wtedy szliśmy do siebie na górę i zasypialiśmy sobie słodko przy akompaniamencie świerszczy i tej części ekosystemu, która w ciągu dnia ma zgoła inne zajęcia, niż kołysanie nas do snu. Nawet budzące nas co dzień grubo przed 6:00 pianie kogutów i kwiczenie prosiaków, będące znakiem, że zaczęły się właśnie przepychanki o dostęp do świeżo napełnionego koryta, udało nam się z czasem polubić.


Śmiało można więc zaryzykować stwierdzenie, że Lac Bam i okolice posiadają chyba wszystkie znane mi zalety wsi. A w takich to właśnie okolicznościach można się idealnie zrelaksować, a wyciszonemu w ten sposób umysłowi umożliwić wsłuchanie się w kuszące podszepty czającej się za każdym rogiem potencjalnej przygody. Na nas szczególnie inspirująco zadziałało spotkanie z parą Austriaków - Bianką i pochodzącym z Polski Marcinem, którzy opowiadając nam o swoich niedawnych dokonaniach sprawili, że nie namyślając się długo postanowiliśmy powiedzieć przygodzie zdecydowane "dziędobry!" i podobnie jak kilka tygodni wcześniej oni, tak teraz my...

...kupiliśmy motor.


__________
* A widok uczciwej pracy, jak powszechnie wiadomo, działa jak balsam na serca szczególnie tych, którzy dopiero co z hukiem rzucili swoje posady, spakowali manatki i wyjeżdżając na drugi koniec świata podjęli decyzję, że w najbliższych miesiącach pracą się nie skalają.

3 komentarze:

  1. Cejrowski się chowa przy tym duecie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. skoro mowa o Cejrowskim dokupcie do Przegorzałka jeszcze kamerę i filmujcie ile się da:)) nie mogę uwierzyć że spaliście w tej chatce na wodzie:)akademik na Śląsku i prysznice w hotelu za 25 zł się chowają:)

    OdpowiedzUsuń