Phnom Penh (Kambodża), 26-27.10.2016
Tak jak inżynierowi Mamoniowi w "Rejsie" podobały się melodie, które już raz słyszał, tak i ja sporą przyjemność czerpię z ponownego odwiedzania miejsc, w których już kiedyś byłem. Świetnie się więc złożyło, że po ponad trzech tygodniach włóczenia się po Indonezji, kilka następnych dni mieliśmy okazję spędzić w znanym mi już z poprzedniej podróży Phnom Penh.
Wizyta w stolicy Kambodży była znakomitą okazją, żeby powspominać jak to było kiedyś, gdy byłem równie piękny i młody co teraz oraz skonfrontować obraz miasta, który wyrył mi się w pamięci z tym, co miałem aktualnie przed oczami. Wtedy przyjeżdżając spodziewałem się najgorszego, a zostałem bardzo przyjemnie zaskoczony widokiem kraju rozwijającego się i jak mi się wówczas wydawało, zmierzającego ku lepszemu*. Coś jednak sprawiło, że zmieniła mi się optyka i tym razem tak różowo tego już nie odebrałem. Tym co szczególnie rzuciło mi się w oczy był brak jakiejś odgórnej wizji na zagospodarowanie milionów żyjących w kraju ludzi, o czym rozmawialiśmy później przy obiedzie z kierowcą, który obwoził nas po Angkorze. Z żalem przyznał, że przemysł w Kambodży w zasadzie nie istnieje, a w instytucjach państwowych troskliwie kultywuje się nepotyzm, więc całe masy ludzi nie mając szans na bycie przez kogoś zatrudnionym, zabierają się za handel jakąś drobnicą lub - tak jak on - dołączają do rzesz tuk-tukarzy. W obu przypadkach podaż świadczonych usług znacznie przewyższa popyt na nie, więc nie dość, że o klienta nie łatwo, to jeszcze niewidzialna ręka rynku nie pozwala utrzymać cen na satysfakcjonującym poziomie. Swój udział w tym jak wygląda to teraz albo wręcz tego źródło stanowi fakt, że podczas wojny domowej kilka dekad temu chcąc zbudować w kraju rolniczą utopię, na celownik wzięto krajową inteligencję, której przedstawicieli wycięto niemal do nogi. W efekcie drastycznie zubożyło to pulę genów i obecnym pokoleniom Khmerów wyraźnie brakuje pomysłu na poprawę swojej sytuacji i wyrwanie się z biedy. Przygnębiające to jak jasna cholera, więc kończę ten wątek i wracam do przyjemniejszych kwestii.
Pałac Królewski i kilka innych interesujących mnie miejsc z turystycznej mapy miasta miałem już obcykane, a tata nie czuł potrzeby, żeby nakłaniać mnie do powtórnych odwiedzin, całe dwa dni poświęciliśmy więc na beztroskie szwendanie się i przyglądanie się ludziom. Spośród nich szczególnie wpadli mi w oko niebywale wprost fotogeniczni handlarze ze stołecznych bazarów.
----------
* jaktotakto2011.blogspot.com/2012/02/somnaan-lao.html