Mawlamyine, Ngwe Saung, 10-17.12.2016
Birmańskim zwyczajem, czyli po nocy spędzonej w autobusie, rankiem 10. grudnia dotarliśmy do Mawlamyine, kolejnego miasta mającego nas rzekomo oczarować. Wystarczył jednak krótki spacer, żeby przekonać się, że niestety nic raczej z tego nie będzie. Mimo szczerych chęci nie byliśmy w stanie dostrzec piękna i uroku nad którymi wręcz rozpływają się w przewodnikach i w sieci. Uderzył nas natomiast skrajny syf, zaplute betelowymi charkami, nigdy nie sprzątane ulice oraz płynące rzekami ścieki, które gdyby nie alibi w postaci rzędu górujących nad miastem stup, całkowicie zdominowałyby lokalny krajobraz.
Najbardziej zadziwiające jest jednak, że nie wydaje się to być źródłem najmniejszego nawet dyskomfortu dla mieszkających tam ludzi, którzy nie kiwną nawet palcem, żeby coś zmienić choćby w swoim najbliższym otoczeniu. Całe życie spędzą w dziadostwie, brodząc po kostki w śmieciach, a sprzątaniem i tak się nie skalają. Widzieliśmy już w życiu niejedno, ale to co się tu wyprawia w kwestii higieny jest po prostu niepojęte.
Ciekawe światło na całą sprawę rzucił pewien poznany kilka dni później Birmańczyk, który w związku z kwestiami zawodowymi ostatnie 20 lat spędził zagranicą. Zyskał w ten sposób możliwość spojrzenia z dystansu na swoją ojczyznę, co w efekcie umożliwiło mu postawienie pewnej interesującej tezy. Otóż jego zdaniem jedną z najbardziej charakterystycznych cech jego rodaków jest życie tu i teraz i unikanie niepotrzebnych stresów poprzez niestawianie sobie zbyt wysokich wymagań, co według niego czyni ich generalnie szczęśliwymi ludźmi. Niestety to piękne credo nad wyraz często manifestuje się jako zwyczajne lenistwo i bylejakość i idealnie wyjaśnia powszechny widok zapuszczonych, popadających w ruinę dwudziestoletnich (jeśli wierzyć sygnaturom na gzymsie) kamienic, ulicznych garkuchni uginających się wprost pod ciężarem brudu czy pojazdów wyglądających jakby lada moment miały pęknąć na pół.
To co zobaczyliśmy, gdy minęło pierwsze zauroczenie związane z zanurzeniem się w nowej, bardzo odmiennej rzeczywistości gryzie się z lansowanym przez przewodniki obrazem podróżniczego raju i nieodkrytej perły Azji. Tymczasem według nas Birma wcale nią nie jest i nawet złota seria Shańskich Nowych Roków czy innych Baganów nie jest w stanie tego mitu obronić.
W Mawlamyine spędziliśmy ostatecznie tylko jeden dzień, po czym udaliśmy się go odreagować do Ngwe Saung. Leżenie brzuchami do góry na trzynastokilometrowej plaży i walka z falami zatoki Bengalskiej okazały się strzałem w dziesiątkę i znakomitym wstępem do zbliżającego się wielkimi krokami dwutygodniowego świąteczno-noworocznego tajskiego plażingu.