Sukhothai, 01-02.04.2012
W
stopowaniu, jak już wspomniałem, najbardziej kręci nas spontaniczny rozwój
wydarzeń i jazda w nieznane. Nie ma się jednak co czarować, ale znaczenie ma
również aspekt finansowy całego przedsięwzięcia. Niezależnie bowiem, w jakiej
walucie nie przeprowadzić obliczeń, wynik i tak bezwzględnie wykaże, że
podróżując w ten sposób koszty transportu okazują się być dokładnie o 100%
niższe niż w przypadku jakiejkolwiek innej opcji.
Tajowie
jak dotąd podwożą nas bardzo chętnie, chociaż idei stopowania nie rozumieją
zazwyczaj za grosz. Często zdarza się, że zatrzymują się na poboczu tylko po
to, żeby zorientować się, czy przypadkiem nie zabrakło nam pieniędzy na autobus
i proponują dorzucenie nam kilku bahtów* do biletu. Gdy jednak przyjmą już do
wiadomości nasze zapewnienia, że nie potrzebujemy tego typu wsparcia, nasz
sposób podróżowania wydaje im się na tyle egzotyczny i interesujący, że nie
mają oporów, żeby zaprosić nas do auta i zaproponować podwiezienie.
Rekordem
świata, była sytuacja, kiedy niczego nieświadomi zatrzymaliśmy nieoznakowaną
taksówkę międzymiastową, jadącą gdzieś spod laotańskiej granicy do Bangkoku. Po
kilku kilometrach jazdy niewprawieni w językach obcych kierowca i pasażerowie
podali Haneczce telefon, a będący na drugim końcu linii pan wyjaśnił jej, że
wbrew temu, co może nam się wydawać, to jest taksówka. Zapytał dokąd się
udajemy, a koszt transpotru na interesującym nas dystansie wycenił na około
100zł. Zbił nas troche z tropu tą informacją, więc grzecznie poprosiliśmy, żeby
wysadzono nas natychmiast, a my zapłacimy jedynie za nabite dotychczas
kilometry. Nasze stanowisko zostało przekazane kierowcy, któremu nieoczekiwanie
nasz pomysł na przemierzanie Tajlandii stopem spodobał się do tego stopnia, że
podwiózł nas niemal 250 kilometrów rezygnując ze swojej doli. Ja się pytam - przejechał kto
kiedy taksówką za darmo ćwierć tysiąca kilometrów?
Zdarza
się nam także spotkać na swojej drodze jednostki, które w żaden sposób nie mogą
pojąć, czemu mając rzekomo fundusze, nie korzysta się ze zorganizowanych
środków komunikacji, tylko praży gdzieś na poboczu, czekając na transport.
Kilkakrotnie skończyło się to na tym, że zaproponowano nam coś do jedzenia,
albo wręcz żywą gotówkę. Oczywiście za każdym razem grzecznie odmawiamy i
rozbawieni całą sytuacją wracamy do łapania stopa.
Od podobnych sytuacji nie łatwo nam się było wywinąć także podczas wizyty w Sukhothai, która w kwestii rozdawanych na prawo i lewo gratisów rozpieściła nas po prostu do tego stopnia, że z łatwością mogliśmy stracić poczucie przyzwoitości i brać wszystko jak popadnie. Na dzień dobry udało nam się zakwaterować w guesthouse'ie, w którym za marne 30zł za dobę oprócz własnego bungalowa mieliśmy do dyspozycji także basen. Korzystając z nadarzającej się okazji, nauczyłem się więc skakać na główkę i podszlifowałem nieco swoje nędzne umiejętności pływackie. Mogę się odtąd chwalić, że jestem w stanie przepłynąć żabką trzy długości basenu, co brzmi naprawdę imponująco, jeśli tylko pominąć drobny szczegół, odnośnie tego, że miał on może z 15 metrów.
Od podobnych sytuacji nie łatwo nam się było wywinąć także podczas wizyty w Sukhothai, która w kwestii rozdawanych na prawo i lewo gratisów rozpieściła nas po prostu do tego stopnia, że z łatwością mogliśmy stracić poczucie przyzwoitości i brać wszystko jak popadnie. Na dzień dobry udało nam się zakwaterować w guesthouse'ie, w którym za marne 30zł za dobę oprócz własnego bungalowa mieliśmy do dyspozycji także basen. Korzystając z nadarzającej się okazji, nauczyłem się więc skakać na główkę i podszlifowałem nieco swoje nędzne umiejętności pływackie. Mogę się odtąd chwalić, że jestem w stanie przepłynąć żabką trzy długości basenu, co brzmi naprawdę imponująco, jeśli tylko pominąć drobny szczegół, odnośnie tego, że miał on może z 15 metrów.
Nazajutrz
postanowiliśmy wybrać się do Starego Sukhothai, czyli ruin trzynastowiecznej
stolicy Tajlandii, przedtem jednak udaliśmy się jeszcze do miejscowego
szpitala. Haneczkę coś użarło w nogę kilka dni wcześniej i chcieliśmy upewnić
się, że to nic poważnego. Atmosfera szpitala podziałała na nią niestety
rozklejająco i do gabinetu doktora szła jak na ścięcie. Ten na szczęście
uspokoił ją, mówiąc, że to zapewne tylko ślad po niegroźnym ugryzieniu
skolopendry i niepozostając obojętnym na gorzkie łzy niewieście, machnął ręką
na należną opłatę.
Gdy po
pierwszych porannych przygodach dotarliśmy wreszcie na miejsce, okazało się, że
w związku z urodzinami tajlandzkiej księżniczki wejście na teren kompleksu jest
tego dnia bezpłatne. Nie chcąc zawracać głowy drzemiącym na swoich tuk-tukach
kierowcom, wypożyczyliśmy więc rowery i pojeździliśmy kilka godzin podziwiając
mijane co krok ruiny świątyń i imponujące posągi Buddy. W pewnym momencie, nie
mogąc już znieść lejącego się z nieba żaru, zatrzymaliśmy się na colę, a
sprzedająca ją pani, widząc jak męczy nas słońce podarowała Haneczce słomkowy
kapelusz. Dokładnie taki, jaki handlarze za pieniądze sprzedają przed wejsciem do ruin.
Jakby tych gratisów było mało, to po oddaniu rowerów wróciliśmy do siebie
stopem.
Jak
wiadomo z reklamy, najlepsze rzeczy są bezcenne, a za pozostałe zapłacisz kartą
mastercard. Tajlandia, jak kraj długi i szeroki, oferuje przyjezdnym całą gamę
interesujących sposobów na spędzenie czasu, a co za tym idzie, także na wydanie
pieniędzy. Raz na jakiś czas trafi się jednak dzień taki, jak ten, kiedy
ratującą spokój ducha konsultację lekarską, wejściowkę do niemal tysiącletnich
ruin, chroniący przed morderczym słońcem kapelusz czy transport na dowolnym w zasadzie dystansie
otrzymać można nawet jeśli w portfelu nie ma ani bahta.
__________
* Dla niezorientowanych dodam, że baht (czyt. bat), to waluta Tajlandii.
Super rozdział. :-)
OdpowiedzUsuńU nas też często można spotkać się z podobnymi objawami serdeczności, jednak mam wrażenie, że rzadko zdarzają się takowe na linii Polak-obcokrajowiec, co sprawia, że tym bardziej mi się podobają ci tajowie.
Pozdrawiam.
znów wracam do lektury waszych przygód bo ostatnio nieco sie w tym opuściłam. Dziękuję za kartkę !!! :** buziaki
OdpowiedzUsuń